Ks. Kanonik Zdzisław Potrawiak wyświęcony został 20 maja 1967 roku w Poznańskiej Katedrze przez abpa Antoniego Baraniaka. Swoją posługę duszpasterską rozpoczął od parafii Wysocko Wielkie. Kolejnymi parafiami, do których trafił jako wikariusz były: Zbąszyń, dwie parafie poznańskie; św. Jana Kantego i św. Anny oraz Swarzędz. W 1981 r. ks. Zdzisław Potrawiak obejmuje już jako proboszcz, parafię w Lasocicach koło Leszna. Parafią tą kieruje do roku 1995. 1 lipca 1995 roku obejmuje parafię pw. Narodzenia NMP w Kaźmierzu. 26 listopada roku 2000 ks. proboszcz otrzymał tytuł kanonika. Za probostwa ks. kanonika zostało wykonanych wiele, istotnych prac związanych z przywróceniem naszej świątyni dawnej świetności. Do największych inwestycji, zaliczyć możemy odmalowanie całej świątyni wewnątrz oraz renowację obrazu Matki Boskiej Kaźmierskiej, dzięki której obraz, odzyskał dawny blask. Wymianę dachówki, na dachach probostwa i salek katechetycznych. Kolejnym wyzwaniem było, odnowienie elewacji zewnętrznej kościoła łącznie z naprawą wieży. Również iluminacja kościoła i nowe oświetlenie wokół świątyni, to dzieło ks. proboszcza. Wspomnieć trzeba też o kosztownej inwestycji, jaką był remont zabytkowych organów. Społeczeństwo Kaźmierza zawdzięcza ks. kanonikowi także, sprowadzenie pomnika Jana Pawła II. W ostatnim czasie ks. proboszcz Zdzisław Potrawiak podjął kolejne wyzwanie, którym jest renowacja głównego ołtarza, w kaźmierskim kościele. Inwestycja niezwykle kosztowna ma szanse na pozytywny finał, dzięki sponsorom i parafianom, którzy zawsze, jeżeli tylko mogą w miarę swoich możliwości, wspomagają naszego proboszcza. Z okazji Jubileuszu 40 lecia kapłaństwa życzymy księdzu Kanonikowi zdrowia i kolejnych owocnych lat w posłudze kapłańskiej na chwałę Bogu i ku pożytkowi Kościoła. W ubiegłym roku dzięki ludziom dobrej woli spełniło się jedno z marzeń ks. Kanonika, którym było odwiedzenie Sanktuarium Maryjnego w Guadalupe w Meksyku. Dlatego też wizerunek Matki Bożej z Guadalupe znalazł się na pamiątkowym obrazku ks. proboszcza.

 

Oto co na temat swojego powołania napisał sam ks. kanonik

„MOJE POWOŁANIE”

Co powiesz nam o sobie w dniu tak szczególnym, twojej 40 rocznicy Święceń Kapłańskich. Czy zostawisz to tylko samemu Bogu? Nie. Powiem wam prawie wszystko i trochę więcej. Było to dokładnie 20 maja (w sobotę) Roku Pańskiego 1967 w Katedrze Poznańskiej z rąk Księdza Arcybiskupa Antoniego Baraniaka otrzymałem wraz z 24 kolegami Święcenia Kapłańskie. A wszystko zaczęło się długo wcześniej. Tak zwyczajnie. Urodziłem się i wychowałem w bardzo licznej i katolickiej rodzinie. Było nas dziesięcioro dzieci. W tym 6 chłopców i 4 dziewczynki. Razem z rodzicami 12. Od dzieciństwa pamiętam wspólnie mówiliśmy pacierz wieczorny, chodziliśmy razem do Kościoła. Wszyscy byliśmy ministrantami. Siostry sypały kwiatki na Boże Ciało. Uczyłem się dobrze, nie sprawiałem większych problemów wychowawczych. Niechybnie decydujący moment w moim powołaniu dokonał się wówczas, gdy na kolędzie Ksiądz Dziekan Michał Kosicki, patrząc na 6 chłopców zwrócił się do mojej mamy tak: „Jeden z nich powinien być księdzem”. Włożył biret na moją głowę i powiedział: „Ten - Jego dajcie na księdza”. Biret zatrzymał mi się na uszach, wszyscy spojrzeli na mnie zaczerwieniłem się i tak coś drgnęło i coś wewnętrznie mnie poruszyło, co szło ze mną przez wszystkie lata młodzieńcze. Wkrótce zapisałem się do ministrantów. Było to w klasie III. Byłem jednym z lepszych ministrantów, pomagałem kościelnemu, byłem na zawołanie. Na pewno zacząłem się więcej modlić, dokładnie mówić pacierz, uważałem, że warto być wierzącym, że Pan Jezus mi pomaga w życiu i na pewno coś chce ode mnie, bo w Kościele przy ołtarzu czułem się dobrze, śpiewałem głośno, a w domu się popisywałem. Nie miałem ochoty iść do piekła. Byłem dobrym, uczynnym, wesołym i lubianym chłopcem. Chyba tak! To wszystko było takie zwyczajne, prozaiczne, ale skutecznie pozwoliło mi odczuwać obecność Boga, liczyć się z Nim, cieszyłem się, że po każdej spowiedzi mogłem iść do Komunii świętej, nie tylko jeden raz, ale aż tyle ile razy udało mi się być codziennie rano na Mszy św. Pokochałem, polubiłem służbę ministrancką, czułem się bezpieczny i bliżej Jezusa. Starałem się podobać Jezusowi, będąc posłusznym rodzicom, nie byłem w konfliktach z nikim. Z rodzeństwem umieliśmy sobie przebaczyć, pomagać, być jeden za drugim. Te i inne okoliczności zwłaszcza dobrej i zgodnej atmosfery rodzinnej z pewnością wywierały wpływ na moje postępowanie. Tego się trzymałem i stawałem się narzędziem, powiem - wybrańcem z woli Bożej coraz bardziej zbliżając się do odpowiedzialnej decyzji. Może i nawet daleko byłem od standardów obecnych wyzwań, bo nie przeżyłem nawrócenia. Nawet jako rodzina nie byliśmy liderami religijnymi w społeczności nowotomyskiej, byliśmy liczną rodziną, wówczas nawet biedną ojciec sam pracował, czego mógł się wówczas dorobić? Liczyli tylko na to, że każdy będzie miał zawód. Nawet w domu nie mieliśmy Pisma Św., ale kolędy śpiewaliśmy z książeczek od pierwszej komunii św. i wszystkie zwrotki. Czuliśmy się dziećmi wolnymi, radosnymi, służąc sobie nawzajem i chcieliśmy się Bogu podobać i na pewno Opatrzność czuwała nad nami. I tak się stało, że Najwyższy spojrzał chyba na naszą rodzinę i wezwał mnie do służby w Kościele. Było to na pewno i jest nagrodą dla skromnych, ciężko pracujących naszych kochanych rodziców, którzy nigdy nie byli na wczasach, ciągle zabiegani, zatroskani o nas i wychowali nas dobrze w tak trudnych warunkach jak to się zwykło mówić wychowani „na pyrce i naworce”, „kromce chleba, smolcem smarowaną”, „na szarym mydle i tarce”. I dlatego na grobie naszych rodziców napisałem takie dumne i prawdziwe słowa z wewnętrznym przekonaniem, słusznie oddając im cześć, chwałę i uznanie, żeby przechodzący koło ich grobu, cokolwiek wiedzieli o nich. A brzmią one tak: „Bóg obdarzył ich dziećmi i wnukami i synem kapłanem”. Miałem do tego prawo by dać potomnym takie świadectwo dali syna Kościołowi. A teraz po 40 latach mądrzejszy? O tak! O doświadczenia, spotkania z ciekawymi ludźmi, mądrymi, świętymi. Przytoczę na zakończenie zdania: „Kapłaństwo to klejnot oprawiony w żelazo”. Tym klejnotem, brylantem, to Chrystus, Oprawa to sługa Chrystusa - Kapłan. Nie ze złota, lecz z żelaza i to z żelaza, które rdzewieje. To święta prawda. Jeszcze inne mądre zdanie: „Rób to, w czym nikt inny ciebie nie może zastąpić”. I to czyniłem starannie, sumiennie i z klasą. I udało się na wszystkich frontach byłem normalnym, bez udziwnień, szczęśliwym kapłanem. Mówiłem prawdę. Nie miałem wielkopańskich manier, umiałem odrzucić wszelką próżność, własną wygodę i własne korzyści. Cieszyłem się swoją rodziną, dbałem o nich, modliłem się za nich i szanowałem ich. Nie zachłystywałem się komplementami przyjaznych ludzi; nie byłem rozgoryczony krytyką mniej przychylnych ludzi, miałem wielu przyjaciół, nie ciągnąłem ich za sobą są zawsze ze mną. Nigdy nie miałem wrogów. Jednego tylko pragnąłem, abym zasmakował się w Bogu i całym sercem przylgnął do Chrystusa i wprowadził moich parafian do bram niebios. Jezu ufam Tobie! Jestem pewny Ciebie! Tak napisałem na jubileuszowym obrazku 25-lecie kapłaństwa i teraz w 40-lecie 20 maja 2007 r. I chcę być temu wierny. Ciąg dalszy napiszę na jubileusz 50-lecia w 2017 r. Co daj Boże. Amen.

We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.